Spontaniczna decyzja i wzruszające spotkanie po latach…

   Pod koniec maja 2004 roku zostaliśmy serdecznie zaproszeni przez ciocię Magdalenę do Francji…na decyzję nie trzeba było długo czekać. Choć babcia się troszkę obawiała podróży – pragnienie poznania rodziny z za granicy i chęć zwiedzenia słynnego Paryża zwyciężyły – wystarczyło parę dni i z biletami w kieszeni udaliśmy się na ostatnie, przygotowawcze zakupy.  Zniecierpliwienie rosło z każdym dniem…aż wreszcie nadszedł 27 czerwca. Jeszcze tylko pożegnanie na stacji i już siedzieliśmy w autobusie zmierzającym do Paryża. Podróż zleciała szybciutko, ale nie obyło się bez niespodzianek: wujek Tadek na jednym z postojów złapał kleszcza (było trochę strachu, ale zaraz po przybyciu do Saint Germain wujek Edziu się troskliwie kleszczem zajął. 28 czerwca dotarliśmy do Paryża o godzinę wcześniej niż to było planowane…emocje rosły tym bardziej, że babcia nam uświadomiła, że zapomnieliśmy adresu wujka Edzia, więc nie pozostaje nam nic innego jak cierpliwie czekać na placu Concorde, aż wujek po nas przyjedzie na planowaną wcześniej godzinę.

Get the Flash Player to see this player.

   Po długich 60 minutach zobaczyliśmy wujka. Poczuliśmy radość i dużą ulgę. Po serdecznym przywitaniu nadszedł czas na naszą pierwszą przejażdżkę po Francji…do domu wujka, gdzie czekała już na nas cała rodzina i pyszny, tradycyjny, francuski obiad w pięknym ogrodzie. Najbardziej wzruszający był dla nas moment przywitania się babci i cioci Magdzi po długich latach rozłąki…serdeczne uściski…łzy radości. A potem szampan, nasze pierwsze wrażenia po kontakcie z francuskimi specjałami kulinarnymi i wspomnienia dawnych czasów…
   Trzeba przyznać, że ja i wujek Tadek trochę obawialiśmy się tego spotkania. Głównym tego powodem była nieznajomość języka francuskiego, jak się jednak okazało nie przeszkodziła ona w poznaniu naszej rodziny, wręcz przeciwnie – 28 czerwca stał się ważnym dniem, w którym po 30 latach, przy jednym stole, spotkały się trzy pokolenia naszej rodziny.


   Obiad we francuskiej restauracji…

Podczas naszego pobytu we Francji spędziliśmy cały dzień w towarzystwie wujka Janka, Natalii i Ludovica, którzy postarali się zapewnić nam wspaniałą wycieczkę do najciekawszych miejsc Paryża, w tym do kameralnej restauracji, gdzie zjedliśmy pyszną kolacje. Siedzieliśmy przy stoliku z widokiem na paryską uliczkę pełną turystów zachwycających się urokami miasta. Wnętrze restauracji przesiąknięte było wspaniałymi zapachami francuskich specjałów szefa kuchni. Zaraz po zajęciu miejsca dostaliśmy kartę dań, która dla nas, obcokrajowców, wyglądała trochę strasznie. Wujek Tadek spróbował ulubionej potrawy wujka Janka. Ja nie miałam tyle odwagi i wolałam wcinać swoje frytki, ze szparagą i dobrze wysmażonym mięsem:) I mimo tego, że do picia miałam zamówioną coca-cole, udało mi się nawet skosztować, poleconego przez wujka Janka drinka i trzeba przyznać, że bardzo mi smakował:). Wszyscy byli w dobrych humorach. Powoli nastawał cieplutki wieczór…wszystko było jak w bajce a nie spodziewaliśmy się, że najlepsze jeszcze przed nami…

Get the Flash Player to see this player.


   Paryż nocą…

    Po wspaniałej kolacji udaliśmy się spacerkiem nad Sekwanę, gdzie jak się okazało, czekała na nas kolejna niespodzianka…rejs statkiem. Wsiedliśmy na pokład, na którym dało się odczuć wspaniały nastrój. Grała cicha nastrojowa muzyka, dookoła ludzie różnych narodowości (jak się potem okazało również wycieczka z Polski), wiał delikatny cieplutki wiaterek, słońce powoli chowało się za horyzontem…wszyscy wiedzieliśmy, że to będzie niezapomniana przygoda. Zajęliśmy wygodne miejsca, bezpośrednio przy burcie statku, dzięki czemu – od czasu do czasu – mieliśmy delikatny, bliski kontakt z wodą Sekwany :), ale to wbrew pozorom miało swój urok. Podczas rejsu mogliśmy podziwiać wspaniałe budowle, zarówno te zabytkowe, jak i dzieła nowoczesnej, paryskiej architektury oraz poznawaliśmy ich historię, dzięki pani speaker, która w języku polskim mówiła do nas przez słuchawki, które trzymaliśmy w ręce.

Get the Flash Player to see this player.

   Dowiedzieliśmy się, gdzie jest piekarnia, w której Francuzi kupują świeżutkie rogaliki z samego rana, widzieliśmy miejsce nad samym brzegiem rzeki, gdzie co wieczór spotykają się ludzie z całego świata, by nauczyć się tańczyć do latynoskich rytmów. Przez całą drogę mijaliśmy mnóstwo innych wycieczek, nastrojowych pływających kawiarenek, restauracji, gdzie odbywały się bale. Co jakiś czas przepływaliśmy pod mostami, które trudno było policzyć, a każdy z nich miał swoją nazwę, odrębną historię…w tym most zakochanych, którego tradycja głosi, że jeżeli zakochana para pocałuje się, podczas przepływania pod nim, będzie już zawsze razem…czego najlepszym dowodem mogą być Natalii i Ludovic (wtedy jeszcze para narzeczonych, a dziś małżeństwo z malutkim Yllanem), którzy jako jedyni z naszego grona skorzystali z okazji. : )
   Czas uciekał jak szalony i w oka mgnieniu znaleźliśmy się w pobliżu cudownie oświetlonej wieży Eiffla, która miała być uwieńczeniem naszego rejsu. Jednak to naszym trzem wspaniałym przewodnikom dnia nie wystarczyło! Zaraz po opuszczeniu statku udaliśmy się spacerkiem w głąb bajecznie skrzącego się tysiącami kolorowych świateł miasta, by zobaczyć z bliska wieże o pełnej godzinie…było to dla mnie i dla wujka dość tajemnicze, czemu akurat wtedy. Przekonaliśmy się dopiero na miejscu…kiedy wybiła 22 światełka zaczęły mrugać, co sprawiało wrażenie jakby po wieży biegało tysiące zagonionych, świecących mrówek! Czuliśmy się jak na wspaniałym przedstawieniu – to były niezapomniane przeżycia – i chyba również dla babci, która została z ciocią u wujka w domu i jak to ona, tak się martwiła, że dzwoniła do nas podczas tego spektakularnego widowiska.
   I tak się zakończył nasz kolejny wspaniały i niezapomniany dzień naszego pobytu we Francji, za którego zorganizowanie jesteśmy bardzo wdzięczni wujkowi Jankowi, Natalii i Ludovikowi.


   Na pożegnania nadszedł czas…

    Jak to się mówi: ‘wszystko, co dobre szybko się kończy’ i również nasz pobyt we Francji powoli dobiegał końca. Ostatnie śniadanie w towarzystwie cioci i wujka w Saint Germain…znowu poleciały łzy. Walizki już spakowane. Wujek Edziu, który przez cały nasz pobyt w jego domu dbał, by niczego nam nie brakło, też już gotowy by zabrać nas w ostatnią przejażdżkę po Paryżu – na plac Concorde skąd miał odjechać nasz autobus do Polski. I tak 3 lipca w południe wyjechaliśmy do domu, pełni szczęścia, nowych wrażeń i z całą masą zdjęć, podarowanych nam przez wujka, uwieczniających nasze niezapomniane wakacje, za które jesteśmy bardzo wdzięczni - i z wielką nadzieją, że uda nam się spełnić wielkie pragnienie cioci, by mogła jeszcze raz zobaczyć swój dom z młodości w Polsce…

Get the Flash Player to see this player.




    Autor : Renatka Moryl
Bobrowniki Wielkie - Polska
30.04.2007 roku
Renatka Moryl
Return - Go Home